Minęło kilka dni od ostatniego wpisu - przeznaczony był to czas na baaaaardzo intensywne poszukiwanie naszej lokacji. Trafiliśmy na niezwykle sympatycznego landlorda, który jak się dzisiaj okazało posiada JEDYNIE, wespół ze swoją całą familią, 140 mieszkań! :-D W jednym bloku mieszkają właściwie sami erasmusi, zatem szykuje się mile spędzony czas. O naszym właścicielu można na ten moment mówić same superlatywy - pokazał kilka ładnych mieszkań, przenocował nas w jednym, bo chciał byśmy się wynieśli z hostelu, postawił kilka puszek coli i kupił na dobry początek dla integracji z innymi Polakami wynajmującymi od niego mieszkanie trzy piętra wyżej - wieeeelkiego arbuza. Poza tym obwozi po okolicznych sklepach, wyposażył chatę w nowy sprzęt pralkowo-lodówkowy - zdjęcia z mieszkania jutro :)
Wracając jednak do ostatnich dni, szczególnie ciekawa była niedziela i w związku z tym dodaję kilka zdjęć.
Gdy w niedzielne, przyjemne popołudnie, w trakcie sjesty próbowaliśmy odpocząć w hostelu, niestety zza okien dobiegał niezwykły jazgot. Jak się okazało - było to związane z zaślubinami :-) Młoda para obrzucona została płatkami kwiatów, a w czasie gdy zabrałem ze sobą aparat - trwała krótka fotosesja przed świątynią.
Później goście weselni, których było chyba z 50 razy więcej aniżeli przy samym ślubie, przenieśli się do oddalonej o kilkaset metrów bramy Famagusta (Famagusta Gate).
Chcieliśmy się wbić na małego drinka lub skromny posiłek, ale jakoś tak głupio nam było... ;) Wszystko wyglądało jednak bardzo, barrrrdzo imponująco. Od stołów począwszy, na samochodach podjeżdżających pod bramę skończywszy.
W związku z tym, że nie udało się wejść na melo, ruszyliśmy na spacer po okolicy. Tutaj jedna z wielu kawiarenko-restauracyjek z niemałym ogródkiem i kelnerem, który od progu zapraszał gości do lokalu.
Wieczór ten miał się skończyć parę chwil później. Wracaliśmy do pokoju ze słowami: "Kurde, nawet nie kupiliśmy sobie piwka...", a tu nagle zza rogu wyłoniły się dwie Polki i Francuz, których mieliśmy przyjemność poznać już wcześniej. Jedna z dziewczyn mieszka w Nikozji od roku, była tu na Erasmusie. Wydawało się, że przyjechała na chwilę, a została na dłużej - podjęła pracę i żyje tutaj (chyba) zadowolona. No i oprowadziła nas po różnych zakątkach, włącznie ze ścisłym, tętniącym życiem Starym Miastem.
Po drodze oczywiście mijaliśmy kocie zaułki. :) Wszędzie rosną limonkowe drzewka, stale sobie je zbieramy i dodajemy do wody mineralnej czy herbaty - trzeba przyznać, że takie świeże smakują wybornie :)
Ścisłe centrum - okolice Faneromeni Church. Tutaj na zdjęciach go nie mam, ale na pewno wkrótce się ukażą :) Mury bywają obleśnie wybazgrane - podobnie jak w Krakowie. Ostatnio modne są też napisy w stylu: "Get your greedy FUCKING hands off Syria!"...
Czym charakteryzują się nikozyjskie uliczki nocą, zwłaszcza niedzielną? Zatłoczonymi knajpami, a co za tym idzie - gwarem, zapachem shishy, rodzinnymi gromadkami i pięknymi kobietami - choć oczywiście to kwestia gustu ;)
Ponadto, Cypryjczycy są niebywale pomocni. Zawsze wskażą drogę - jeszcze nam się nie zdarzyło aby ktoś nam odmówił. Zobaczymy, jak to będzie dalej ale na razie wszystko wygląda bardzo dobrze. Pisząc to wszystko zajadam się przepyszną warzywną sałatką :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz