DziEN
3 (8.12 –
niedziela).
Pierwotnie założyliśmy
przejście do pałacu Dolmabahce, a w dalszej perspektywie spacer po dzielnicy
Besiktas. I prawie tak się stało. Prawie, bo wejście do Dolmabahce, o czym
oczywiście wiedziałem kosztowało 40TL. Dla studentów… 5TL. ALEEEEEE… tylko z
kartą ISIC. :/ Co za tym idzie, zrezygnowaliśmy z wejścia, chociaż już zza
bramy widać, że był to błąd. Ruszyliśmy więc w kierunku dzielnicy Besiktas.
Szliśmy ulicą, na której co kawałek rozwieszone były stare zdjęcia z
wizerunkiem Kemala Ataturka, z różnych okresów. Nie liczyłem ile tych
fotografii tam się znalazło, ale naprawdę było tego bardzo, bardzo dużo. Co
rusz z innej okoliczności, ale na każdej postać tureckiego wodza była ukazana w
pozytywnym świetle. Po drodze mieliśmy jedną z niewielu nieprzyjemnych sytuacji
w Stambule. Mianowicie, uliczką z naprzeciwka podążał także „miły” pan pucybut
z całym swoim osprzętem. W pewnym momencie w jego „walizeczki” wypadła
puszeczka z pastą do butów. Jeden z kolegów wykazał się dobrodusznością i
podniósł ową puszeczkę, po czym pan zaproponował wyczyszczenie butów. My,
naiwniacy z Zachodu myśleliśmy, że to taki rewanż za pomoc, ale gdzie tam?!
Chciał nas skasować po 18TL/osoba! :D Podczas, gdy kumpel kupił podróbę
Lacoste’ów za 40 lir na targu. :D Na
szczęście rzuciliśmy mu jakieś miedziaki i oglądając się za siebie szybciutko
opuściliśmy miejsce zdarzenia… Po chwili namysłu upewniłem się, że to był
celowy zabieg, zwłaszcza że podobna sytuacja – nie z pucybutem co prawda –
spotkała mnie już gdzieś w Polsce.
Szczerze mówiąc,
Besiktas do którego dotarliśmy po jakichś 40 minutach marszu niczym szczególnym
mnie nie ujął. Były tam niby najlepsze wafle na świecie, ale cena mnie odstraszyła
– za podobne pieniądze można było kupić koszulę Tommy’ego na bazarze. :D Moja
centusiowata natura nakazała więc odłożenie kasy na inny cel.
Wróciliśmy autobusem do
stacji Kabatas, skąd wybraliśmy się w podróż promem do azjatyckiej części
Stambułu. Koszt promu taki sam jak zwykłego transportu miejskiego – jakieś 2
liry. Na nim – możliwość zakupienia herbatki, soczku – wszystko za grosze. I
widok piękny. Na cały Stambuł. Nie bujało jakoś szczególnie, choć parokrotnie
trochę mną zatrzęsło. ;) Dopłynęliśmy po około 25 minutach – tak mi się
przynajmniej wydaje. Tam zjedliśmy obiad w dość przyjemnej restauracyjce
samoobsługowej, a później wybraliśmy się połazić po okolicy. W sumie… nic
szczególnie fascynującego tam nie zobaczyłem. Dzielnica Kadikoy, w której się
znaleźliśmy nie urzekła niczym poza cudownym zachodem słońca nad Morzem
Marmara. :-) Kilkudziesięciominutowa krzątanina po kontynencie azjatyckim
zakończyła się wizytą w warzywniaku i zakupem pysznych, zielonych jabłuszek. Do
Europy wróciliśmy w ten sam sposób, promem.
Wieża zegarowa przed pałacem Dolmabahce.
Przed wejściem do Dolmabahce. :)
Pucybut - oszust! ;)
Tureckie flagi powiewają niemal wszędzie.
W drodze do Azji. Jak zwykle - z herbatką :)
Krótka przerwa na obiad.
I jabłuszko.
Azjatyckie koty także są piękne :)
Zachodzące Słońce w Kadikoy.
:)
Uwielbiany Kemal.
I Besiktas nie mniej niż Kemal. ;)
Big dog!
Lampiony
Stambuł po zachodzie słońca.
DZIEN 4 (9.12 – PONIEDZIAŁEK)
Tego dnia plan był
zasadniczo dość prosty, chociaż aby go wykonać, musieliśmy w dwóch momentach
rozdzielić się na dwa obozy, gdyż każdy chciał robić co innego. Pierwszym
przystankiem dla mnie i kolegi z Rumunii był Pałac Topkapi, który od 1453 roku,
przez blisko cztery stulecia służył jako rezydencja sułtanów. Obecnie jest to
wyłącznie muzeum, w którym znajduje się wiele eksponatów pamiętających największe
tureckie podboje, a także mnóstwo islamskich relikwii, pilnowanych przez
ochroniarzy do tego stopnia, że nie wolno robić fotek w ogóle. No dobra, z
ukrycia można, jak panowie ochroniarze nie widzą. ;) . Pałac był kilkukrotnie
przebudowywany, posiada cztery dziedzińce. Mnie osobiście urzekł bardzo swoją,
miejscami, kiczowatością. Tureckie mozaiki mnie trochę rozbawiały, po prostu
budowniczowie nie potrafili powiedzieć STOP i przedobrzyli :-) Oczywiście, nie
przeszkadzało mi to, bowiem lubię koloryt. Wizyta w pałacu trwała około 1,5
godziny – to trochę za mało. Za mało, by posiąść odpowiednią wiedzę o historii,
czy przyjrzeć się wszystkim dobrodziejstwom, które on posiada. Rozciąga z niego
również wspaniały widok na miasto. Niemniej jednak – cena 25TL, to cena dobra.
:-)
Jak już jestem przy
muzeach, to powiem tyle – jadąc na kilka dni do Stambułu warto po prostu kupić
sobie kartę muzealną, tzw. MuzeumPass, która kosztuje 85TL, jest ważna 72
godziny, a daje wstęp do wszystkich istotnych obiektów. W tym właśnie do Pałacu
Dolmabahce, którego niestety nie odwiedziłem. :-(
Później udaliśmy się na
zakupy. Ponownie na Grand Bazaar, a w dalszej perspektywie także na Spicy Bazaar,
zwany bazarem egipskim. Obydwa miejsca są niesamowite. Najadłem się tylu
słodyczy za darmo (wszystko w drodze degustacji), wszelkich znakomitości
zwanych Turkish Delight, inaczej rachatłukum. Moimi ulubionymi okazały się podłużne
batoniki z granatów, zrobione na bazie miodu, z dodatkiem pistacji. Lekko
kwaskowe, lekko słodkawe. No niebo w gębie! Przy okazji nawąchałem się tylu
herbatek, obkupiłem się w ubrania i prezenty świąteczne dla bliskich,
spróbowałem małży i oczywiście wychlałem kilka kubeczków soku z granatów i
pomarańczy… Rada na to by wyjść z pełnymi siatkami i tylko częściowo
opustoszałym portfelem jest taka: Cokolwiek kupujesz – zawsze się targuj.
ZAWSZE. Zawsze też zostaniesz wyrolowany na kilka/kilkanaście lir, ale przecież
nie robisz tam zakupów na całe życie. ;) Chodzi o trochę rozrywki, o zabawę,
pamiątki i bezcenne wspomnienia. Ja bazarami jestem zachwycony. Wyszedłem
stamtąd, spędzając łącznie na obu targowiskach około 4 godzin. Byłem zmęczony i
bolały mnie oczy od tego wszystkiego. ;) Ale do tej pory mam kilka kawałeczków
granatowego specjału…
Miejscem, do którego
dotarła druga część grupy było wzgórze Pierre Loti. Nie umiem zbyt wiele o nim
powiedzieć, ale… widoki były podobno zachwycające. :-)
Podsumowując jednym
zdaniem, bowiem następnego dnia rano wsiedliśmy w autobus, ruszyliśmy na
lotnisko i powróciliśmy na naszą Wyspę: Stambuł to miasto, które trzeba
zobaczyć zanim się umrze. ;)
Stare tureckie zegary w Topkapi - jedyna "zakazana" fotka, na którą miałem pozwolenie. ;)
Przed bramą pałacu Topkapi.
Szale, chusty, chusteczki.
Lampy Alladyna
Pośród przypraw nie zabrakło "natural viagra", choć tu na zdjęciu nie ma.. ;)
Słynna Love Tea. Pyszna! Ale najlepiej łączyć to z herbatą czarną. Legenda o herbatce miłości jest taka, że jak się KUPI i WYPIJE, to rychło znajdzie się miłość. We'll see... ;)
Hagia Sophia przy nieco ładniejszej pogodzie.
Rachatłukum... <3
I po zakupach... :)
Suszone pomidorki.
Zabytkowy tramwaj na Istiklal.
Istiklal, w tle Kościół Antoniego Padewskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz