czwartek, 2 stycznia 2014

Stambułtrip - part II (Besiktas, Kadikoy, Dolmabahce Palace, Topkapi Palace, Grand Bazaar, Spicy Bazaar).

Zapraszam na drugą część naszej wycieczki do Stambułu. ;)



DziEN 3 (8.12 niedziela).

Pierwotnie założyliśmy przejście do pałacu Dolmabahce, a w dalszej perspektywie spacer po dzielnicy Besiktas. I prawie tak się stało. Prawie, bo wejście do Dolmabahce, o czym oczywiście wiedziałem kosztowało 40TL. Dla studentów… 5TL. ALEEEEEE… tylko z kartą ISIC. :/ Co za tym idzie, zrezygnowaliśmy z wejścia, chociaż już zza bramy widać, że był to błąd. Ruszyliśmy więc w kierunku dzielnicy Besiktas. Szliśmy ulicą, na której co kawałek rozwieszone były stare zdjęcia z wizerunkiem Kemala Ataturka, z różnych okresów. Nie liczyłem ile tych fotografii tam się znalazło, ale naprawdę było tego bardzo, bardzo dużo. Co rusz z innej okoliczności, ale na każdej postać tureckiego wodza była ukazana w pozytywnym świetle. Po drodze mieliśmy jedną z niewielu nieprzyjemnych sytuacji w Stambule. Mianowicie, uliczką z naprzeciwka podążał także „miły” pan pucybut z całym swoim osprzętem. W pewnym momencie w jego „walizeczki” wypadła puszeczka z pastą do butów. Jeden z kolegów wykazał się dobrodusznością i podniósł ową puszeczkę, po czym pan zaproponował wyczyszczenie butów. My, naiwniacy z Zachodu myśleliśmy, że to taki rewanż za pomoc, ale gdzie tam?! Chciał nas skasować po 18TL/osoba! :D Podczas, gdy kumpel kupił podróbę Lacoste’ów za  40 lir na targu. :D Na szczęście rzuciliśmy mu jakieś miedziaki i oglądając się za siebie szybciutko opuściliśmy miejsce zdarzenia… Po chwili namysłu upewniłem się, że to był celowy zabieg, zwłaszcza że podobna sytuacja – nie z pucybutem co prawda – spotkała mnie już gdzieś w Polsce.
Szczerze mówiąc, Besiktas do którego dotarliśmy po jakichś 40 minutach marszu niczym szczególnym mnie nie ujął. Były tam niby najlepsze wafle na świecie, ale cena mnie odstraszyła – za podobne pieniądze można było kupić koszulę Tommy’ego na bazarze. :D Moja centusiowata natura nakazała więc odłożenie kasy na inny cel.
Wróciliśmy autobusem do stacji Kabatas, skąd wybraliśmy się w podróż promem do azjatyckiej części Stambułu. Koszt promu taki sam jak zwykłego transportu miejskiego – jakieś 2 liry. Na nim – możliwość zakupienia herbatki, soczku – wszystko za grosze. I widok piękny. Na cały Stambuł. Nie bujało jakoś szczególnie, choć parokrotnie trochę mną zatrzęsło. ;) Dopłynęliśmy po około 25 minutach – tak mi się przynajmniej wydaje. Tam zjedliśmy obiad w dość przyjemnej restauracyjce samoobsługowej, a później wybraliśmy się połazić po okolicy. W sumie… nic szczególnie fascynującego tam nie zobaczyłem. Dzielnica Kadikoy, w której się znaleźliśmy nie urzekła niczym poza cudownym zachodem słońca nad Morzem Marmara. :-) Kilkudziesięciominutowa krzątanina po kontynencie azjatyckim zakończyła się wizytą w warzywniaku i zakupem pysznych, zielonych jabłuszek. Do Europy wróciliśmy w ten sam sposób, promem.


 Wieża zegarowa przed pałacem Dolmabahce.
 Przed wejściem do Dolmabahce. :)

Pucybut - oszust! ;)

Tureckie flagi powiewają niemal wszędzie.



W drodze do Azji. Jak zwykle - z herbatką :)


Krótka przerwa na obiad.

 I jabłuszko.

Azjatyckie koty także są piękne :)

 Zachodzące Słońce w Kadikoy.

 :)


 Uwielbiany Kemal.
 I Besiktas nie mniej niż Kemal. ;)
 Big dog!

 Lampiony

 Stambuł po zachodzie słońca.

DZIEN 4 (9.12 – PONIEDZIAŁEK)

Tego dnia plan był zasadniczo dość prosty, chociaż aby go wykonać, musieliśmy w dwóch momentach rozdzielić się na dwa obozy, gdyż każdy chciał robić co innego. Pierwszym przystankiem dla mnie i kolegi z Rumunii był Pałac Topkapi, który od 1453 roku, przez blisko cztery stulecia służył jako rezydencja sułtanów. Obecnie jest to wyłącznie muzeum, w którym znajduje się wiele eksponatów pamiętających największe tureckie podboje, a także mnóstwo islamskich relikwii, pilnowanych przez ochroniarzy do tego stopnia, że nie wolno robić fotek w ogóle. No dobra, z ukrycia można, jak panowie ochroniarze nie widzą. ;) . Pałac był kilkukrotnie przebudowywany, posiada cztery dziedzińce. Mnie osobiście urzekł bardzo swoją, miejscami, kiczowatością. Tureckie mozaiki mnie trochę rozbawiały, po prostu budowniczowie nie potrafili powiedzieć STOP i przedobrzyli :-) Oczywiście, nie przeszkadzało mi to, bowiem lubię koloryt. Wizyta w pałacu trwała około 1,5 godziny – to trochę za mało. Za mało, by posiąść odpowiednią wiedzę o historii, czy przyjrzeć się wszystkim dobrodziejstwom, które on posiada. Rozciąga z niego również wspaniały widok na miasto. Niemniej jednak – cena 25TL, to cena dobra. :-)
Jak już jestem przy muzeach, to powiem tyle – jadąc na kilka dni do Stambułu warto po prostu kupić sobie kartę muzealną, tzw. MuzeumPass, która kosztuje 85TL, jest ważna 72 godziny, a daje wstęp do wszystkich istotnych obiektów. W tym właśnie do Pałacu Dolmabahce, którego niestety nie odwiedziłem. :-(
Później udaliśmy się na zakupy. Ponownie na Grand Bazaar, a w dalszej perspektywie także na Spicy Bazaar, zwany bazarem egipskim. Obydwa miejsca są niesamowite. Najadłem się tylu słodyczy za darmo (wszystko w drodze degustacji), wszelkich znakomitości zwanych Turkish Delight, inaczej rachatłukum. Moimi ulubionymi okazały się podłużne batoniki z granatów, zrobione na bazie miodu, z dodatkiem pistacji. Lekko kwaskowe, lekko słodkawe. No niebo w gębie! Przy okazji nawąchałem się tylu herbatek, obkupiłem się w ubrania i prezenty świąteczne dla bliskich, spróbowałem małży i oczywiście wychlałem kilka kubeczków soku z granatów i pomarańczy… Rada na to by wyjść z pełnymi siatkami i tylko częściowo opustoszałym portfelem jest taka: Cokolwiek kupujesz – zawsze się targuj. ZAWSZE. Zawsze też zostaniesz wyrolowany na kilka/kilkanaście lir, ale przecież nie robisz tam zakupów na całe życie. ;) Chodzi o trochę rozrywki, o zabawę, pamiątki i bezcenne wspomnienia. Ja bazarami jestem zachwycony. Wyszedłem stamtąd, spędzając łącznie na obu targowiskach około 4 godzin. Byłem zmęczony i bolały mnie oczy od tego wszystkiego. ;) Ale do tej pory mam kilka kawałeczków granatowego specjału…
Miejscem, do którego dotarła druga część grupy było wzgórze Pierre Loti. Nie umiem zbyt wiele o nim powiedzieć, ale… widoki były podobno zachwycające. :-)
Podsumowując jednym zdaniem, bowiem następnego dnia rano wsiedliśmy w autobus, ruszyliśmy na lotnisko i powróciliśmy na naszą Wyspę: Stambuł to miasto, które trzeba zobaczyć zanim się umrze. ;)

Stare tureckie zegary w Topkapi - jedyna "zakazana" fotka, na którą miałem pozwolenie. ;)









 Przed bramą pałacu Topkapi.

Szale, chusty, chusteczki.

 Lampy Alladyna


Pośród przypraw nie zabrakło "natural viagra", choć tu na zdjęciu nie ma.. ;)

Słynna Love Tea. Pyszna! Ale najlepiej łączyć to z herbatą czarną. Legenda o herbatce miłości jest taka, że jak się KUPI i WYPIJE, to rychło znajdzie się miłość. We'll see... ;)

Hagia Sophia przy nieco ładniejszej pogodzie.

 Rachatłukum... <3






 I po zakupach... :)



 Suszone pomidorki.

 Zabytkowy tramwaj na Istiklal.

 Istiklal, w tle Kościół Antoniego Padewskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz